Gdzieś pomiędzy
Wakacje, lato, upał, zatem dla muzyki i muzyków to w przeważającej większości sezon ogórkowy. Koncerty pojawiają się z rzadka, jak już to w ramach jakiegoś festiwalu; wydawnictwa płytowe też coś zwlekają z publikacją nowości. Nie ma się co dziwić, wszyscy chcą (i muszą) odpocząć. Więc ja też trochę bardziej leniwie, czekając cierpliwie na jesienne atrakcje, sięgam pamięcią wstecz, do 63. Warszawskiej Jesieni AD 2020, nietypowej, bo prawie w całości w Internecie.
Nim jednak opowiem o tym, co wykonała Orkiestra Muzyki Nowej, wspomnę o tegorocznej edycji, które staruje już 17 września. W programie znalazło się wiele smakowitych kąsków, m.in. polska premiera lo firgai Aleksandra Nowaka z Klangforum Wien i Agatą Zubel, prawykonanie Alan-T. Pierre'a Jodlowskiego, Bunkra Wojciecha Błażejczyka, koncert Formy żeńskie i występ Jack Quartet (tu np. Clara Iannotta, o której tutaj więcej pisał swego czasu BM). Prezentuje się wielce obiecująco i oby czwarta fala pandemii niczemu nie przeszkodziła, zwłaszcza, że publiczność ma już wrócić tłumnie. A dla większych leniuchów wszystkie najważniejsze wydarzenia (w tym także koncerty) będą dostępne jako streaming. To dobrze i niedobrze - dobrze, bo muzyka dotrze do szerszego grona odbiorców, plus w doskonałej jakości, często zaprezentowana tak, że na koncercie by się tylu niuansów nie dało wysłyszeć; niedobrze - bo to wciąż surogat atmosfery sali koncertowej.
Ale takie czasy - nie przeciągając wstępu...
...nikt nie spodziewał się, że sześćdziesiąta trzecia jesień, Warszawska Jesień, będzie tak wyglądała. Pandemia doprowadziła do częściowej redefinicji formuły festiwalu; wszystkie koncerty były transmitowane w Internecie, dostępne bez opłat, a w niektórych mogła uczestniczyć niewielka publiczność w Warszawie. Można zatem rzec – teraz muzyka współczesna trafiła pod strzechy i każdy mógł zaprosić Agatę Zubel czy Ensemble Vortex do swojego salonu. W sobotni wieczór 19 września na estradzie Studia Koncertowego Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego wystąpiła Orkiestra Muzyki Nowej pod dyrekcją swojego szefa, Szymona Bywalca. W programie znalazł się cykl riss 1-3 Marka Andre i warto przy okazji nadmienić, że było to polskie prawykonanie pełnego tryptyku.
Estetyka muzyczna francuskiego kompozytora znajduje się gdzieś pomiędzy instrumentalną muzyką konkretną Helmuta Lachenmanna (którego zresztą jest uczniem) a ekologizmem brzmienia Salvatore Sciarrino. Odróżnia go jednak przede wszystkim twórcza postawa i filozofia muzyki – o ile Lachenmann upatruje w swoich dziełach silnego przekazu społecznego, mocno lewicującego, nieco w duchu antymieszczańskości Adorna, o tyle Andre zakorzeniony jest w świecie judeochrześcijańskim, o głębokiej, humanistycznej religijności. Tak jak dla Kazimierza Malewicza, każde dzieło zalicza się do sfery Sacrum, duch supremuje się nad materią dźwiękową i próbuje dotknąć Nieskończonego. Język jest zredukowany do najprostszych fenomenów dźwiękowych, sytuuje się często na granicy słyszalności, co zmusza do bardzo aktywnego słuchania, prawdziwego wsłuchiwania się w dzieło.
Cykl riss 1-3 powstał podczas prac nad operą Wunderzaichen (Cudowny znak) w latach 2014-2017. W swoich muzyczno-filozoficznych peregrynacjach kompozytor zawędrował do Jerozolimy, gdzie spotkał niemiecką teolożkę, Margaretę Gruber. Jej esej Der Vorhang zerreißt (Rozdziera się zasłona), w którym badaczka interpretuje rozdarcie zasłony w Ewangelii wg św. Marka („Tedy zasłona kościelna rozdarła się na dwoje, od wierzchu aż do dołu”), stał się impulsem do powstania środkowego ogniwa z cyklu rys. Dialektyka obecności/nieobecności Boga znalazła swoje muzyczne odwzorowanie poprzez ruch muzyki od nicości do nicości. Tytuł cyklu odnosi się także do poszukiwania i eksplorowania wszelkiego rodzaju pęknięć czy kruchości, co nadaje mu silny wydźwięk osobisty i intymny. Streszczając – muzyka jako szczelina między ciszą a ciszą.
Orkiestry Muzyki Nowej nie trzeba przedstawiać, jest częstym, nomen omen, bywalcem festiwali muzyki najnowszej w kraju i zagranicą, prowadzi także swój autorski program koncertowy w siedzibie Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach. Zaprezentowała się i tutaj ze swojej mistrzowskiej odsłony – trzeba podkreślić doskonałe umiejętności muzyków w wykonywaniu różnego rodzaju rozszerzonych technik wykonawczych oraz najwyższej próby wrażliwość na najdrobniejsze szczegóły. Transmisja koncertu została przygotowana rzetelnie; co się już przyjęło podczas tego typu wydarzeń, wyróżniane były poszczególne grupy instrumentalistów czy dyrygent, wszystko zgodnie z partyturą i dynamicznym rozwojem narracji.
Jako jeden z koncertów Warszawskiej Jesieni, także i ten odbył się bez udziału publiczności. Nie zabrzmiały oklaski – to dziwna sytuacja dla muzyków, dało się wyczuć skrępowanie, niepewność, czy trzeba się ukłonić, czy już zejść z estrady. Ale z drugiej strony stworzyła się aura misteryjności, nieprzerwanego spokoju, wręcz medytacji. I pod tym względem sytuacja zagrała zdecydowanie na korzyść utworów Marka Andre. Od ciszy do ciszy, taka jak była jego intencja. Ite missa est.