Improwizowane zapiski, cz. 2
Dzień drugi (a zarazem ostatni) III Konkursu Improwizacji na Instrumentach Klawiszowych obfitował w kreacje biegunowo od siebie różne, ale mimo to imaginowany muzyczny świat bliższy był temu, co dzieje się w muzyce najnowszej. O ile pierwszy etap był probierzem ogólnych umiejętności uczestników, ich rozeznania w stylach historycznych, o tyle drugi sprawdzał swobodę improwizacji bez uprzedniego przygotowania, a także znajomość współczesnych technik. Tu liczyły się osobowość, wyjątkowość i kreatywność – skupienie raczej na brzmieniu instrumentu niż aspekcie czysto technicznym. Z dwanaściorga instrumentalistów do finału zakwalifikowało się ośmioro, więc łącznie usłyszeliśmy 16 improwizacji – każdy w uczestników finału musiał przedstawić kompozycję z wykorzystaniem technik nowoczesnych oraz utwór opierający się na temacie wylosowanym kwadrans przed występem.
Również i dzisiaj przesłuchania rozpoczął Hubert Trojanek, którego wizja „współczesna” bliska była medytacyjności kompozytorów Nowej Duchowości. Posttonalne harmonie, miękkie współbrzmienia kwartowo-kwintowe tworzyły muzyczny gmach budowany w formie swobodnie nabrzmiewających ciągów narracyjnych. Zmierzenie się z Bogurodzicą, melodią tak kulturowo znaczącą (wspomniawszy choćby kompozycje Feliksa Nowowiejskiego), pod jego palcami zaowocowało swobodnym, polifonicznym preludium z elementami ścisłych imitacji. Wpisał ją w barokową tonalność, co interpretuję za gest śmiały, bo odzierający pieśń z immanentnego modalno-średniowiecznego kontekstu. Przeciwieństwem Trojanka stał się o wiele bardziej awangardowy Maciej Somerla, któremu – tak się zdaje – bliska pozostaje muzyka Ligetiego. Sonorystyczne zabawy z klasterami i sztuczkami z wyłączaniem i włączaniem organów stanowiły tło dla religijnego hymnu zagranego na preparowanym fortepianie. Reprezentant Akademii Muzycznej we Wrocławiu pokazał Bogurodzicę w dwóch odsłonach: w klimacie spokojnego chorału, jakby przenosząc fakturę chóralną w stylu Tavenera, oraz fantazji polifonicznej, momentami tanecznej, a momentami przytłaczającej potęgą brzmienia.
Nie sposób stwierdzić, czy akurat wylosowanie tematu Prząśniczki Stanisława Moniuszki było łatwiejsze niż krążenie wokół Bogurodzicy. W wydaniu Michała Wałeczka zyskała ona wymiar operowej sceny z przekomarzaniem się bohaterów w klimacie buffa. Nawet groźnie brzmiące basy grały na usługach ironicznej gry. Tamta teatralność była wpisana w muzykę, natomiast jego improwizacja z technikami współczesnymi była wprost performensem, w założeniu zabawą w „głuchy telefon”. Oto bowiem rozpoczął od chorałowego tematu na organach, by później przenieść się na fortepian i klawesyn, poddając wyjściową myśl zupełnej dezintegracji. Wałeczek okazał się pewnym siebie aktorem, świadomym znaczenia afektu i gestu, który prezentuje. W podobną, także performatywną stronę wyruszył Piotr Gąsiorek, niejako zmieniając fortepian w dzwonnicę. Subtelna preparacja fortepianu umożliwiła mu naśladowanie karylionu – w tle majaczył gong westminsterski i krakowski hejnał. Jemu też przypadła Prząśniczka, która zamieniona została w parateatralną scenkę. Pominął zupełnie temat – zamiast tego wyrecytował tekst pieśni Moniuszki, jednocześnie oddając szum kołowrotka na klawesynie. Słowa znalazły dosłowne odzwierciedlenie – wszystko nagle się urwało, gdy „pękła wątła nić”.
Na wyłącznie organowy występ zdecydował się Adam Chrobok, do swojej chorałowej improwizacji w stylu dowolnym wnosząc elementy harmoniki jazzowej. Zmieniał muzyczne akcje jak w kalejdoskopie, wyczuwałem tu inspiracje narracją filmową. Jego odsłona Prząśniczki pełna była miękkich harmonii, przedstawił ją w stylu medytacyjnym, w spokojnym tempie, czyniąc z niej post-romantyczną pieśń bez słów. Z jego występem kontrastowała prezentacja Elżbiety Ziarnik, pianistko-klawesynistki – zaczęła ona od swobodnej, atonalnej passacaglii, lawirując między dwoma instrumentami i mieszając ze sobą urywki jakby z Debussy’ego z tymi w typie Ligetiego. Jej też nie była obca harmonika jazzowa, wylosowany temat pochodzący z kompozycji Józefa Świdra zyskał swingujące oblicze, upstrzone delikatnie alterowanymi akordami z domieszką ozdobników à la barok. Z jej gry przebijała duża swoboda – łatwość z jaką meandrowała między poszczególnymi obszarami tonalnymi.
Pierwsza z wizji Łukasza Lepaka nawiązywała do „ptasich” utworów Messiaena czy może szerzej – próby odzwierciedlenia różnych dźwięków, szmerów i szumów za pomocą pomysłowej registracji. Kukanie kukułki i kwilenie skowronka kontrastowało z hukiem nadjeżdżającego pociągu, a całość układała się w zwięzłą historię wkroczenia człowieka w niezakłócony spokój lasu. On także wylosował Bogurodzicę, niemniej swoją improwizację skierował na zupełnie inne tory. Pozbawił ją kontekstu sakralnego; w skocznej rytmice zaczęła przypominać diaboliczny taniec, momentami tchnący klimatem Danse macabre Saint-Saënsa. Wizje Dominika Kaczmarka, ostatniego z konkursowej stawki, nieco zbliżały się do tych, które zaprezentował otwierający przesłuchania Hubert Trojanek – ciut bardziej tradycyjne. Jego admirację muzyki dawnej słychać było zwłaszcza w bliskiej stylowi XVIII wieku improwizacji na temat ludowej piosenki Gdybym ci ja miała, zamkniętej w strukturze preludium i fugi. Oblicze dwudziestowieczne pokazał w drugim utworze, łączącym ze sobą wijące się linie chromatyczne, przesuwane trójdźwięki i dudniące klastery w najniższym rejestrze. Radosny, postmodernistyczny kolaż pokazał jego umiejętności w barwnym mieszaniu organowych głosów.
Gdy piszę te słowa, zwycięzca jeszcze nie jest znany. Ja mam swoich faworytów, ale nie zdradzę, komu najsilniej kibicuję. Liczę natomiast, że wśród Czytelników są ci, którzy śledzili zmagania instrumentalistów w katowickiej Akademii Muzycznej. Do zobaczenia zatem na koncercie laureatów – ja znikam trzymać kciuki.