Sen dziecięcia wieku
Są dzieła Mozarta, które się kocha, których się Mozartowi zazdrości i których się zupełnie nie zna. Tak, przy tak wielkiej liczbie utworów we wszelkich gatunkach, pamięć ludzka i historii niektóre zupełnie zapomniały. Nie mam tutaj zamiaru wyciągać z lamusa nowoodkrytego klejnotu i przekonywać wszystkich wokół, że tutaj geniusz kompozytora wspiął się na niebotyczne wyżyny i to źli muzycy celowo pozwolili popaść w zapomnienie. Wręcz przeciwnie – opowiem nieco o dziele, które właśnie słusznie przeleżało się w bibliotekach 200 lat, by na fali poznawania wszystkiego Mozarta z powrotem je wskrzesić. Ale od początku.
Fabuła Snu Scypiona (Il Sogno di Scipione) nawiązuje do wyimaginowanej sceny o wędrówce głównego bohatera w zaświaty, prezentowanej w jednym z pism Cycerona. Publiusz Korneliusz Scypion, zwany Afrykańskim Młodszym, zapadłszy w głęboki sen, widzi przed sobą dwie postaci: Constanzę (Stałość) i Fortunę. Cnoty stawiają przed nim wybór – która z nich ma poprowadzić jego życie i być strażniczką przyszłości. Decyzja ta nie może jednak zostać podjęta ad hoc, dlatego bohaterowie przenoszą się w dziwną sferę, ni to Czyściec, ni to Niebo, chyba najbliżej jej do Pól Elizejskich. Spotyka tam swojego przybranego ojca, następnie biologicznego (nie sposób ich wymienić i spamiętać, obaj to rzymscy generałowie), po których bohater spodziewa się jakiś skutecznych rad. Oni jednak tylko przypominają mu o odwadze, pamięci o przodkach i… właściwie nic konstruktywnego. Pod powtórnym naciskiem Cnót, podejmuje w końcu decyzję – to u boku Constanzy będzie rządził. Fortuna wpada w krótką furię, która nie jest zbyt concitato, schodzi ze sceny, ustępując miejsca Licenzy, której przypadła rola wygłoszenia krótkiego morału. Bo oto Scypion to tylko alegoria fundatora – biskupa Salzburga, który ma zatem być władcą umiarkowanym, sprawiedliwym i wspaniałomyślnym. I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Libretto Metastasia powstało blisko 35 lat wcześniej jako panegiryk na urodziny Karola VI [1]. Autor oparł się na VI księdze Republiki, gdzie znajduje się ustęp Somnium Scipionis, dodał za to postacie Cnót i pozmieniał nieco dyspozycje bohaterów. Fantastyczna historia stanowi poniekąd wykład pitagorejskiej teorii o muzyce sfer, okraszonej mnóstwem rad na temat bycia dobrym wodzem. Wyprowadzona z niego idea zdobywania wiedzy poprzez „pozaziemskie” (czyli senne) doświadczenie natchnęła później Makrobiusza do porównania z zejściem dusz do ludzkiego ciała. I tak antyczny tekst otrzymał dodatkowe, chrześcijańskie przesłanie. A w połowie XVIII w. „cesarski poeta” zmajstruje z niego gęsty moralitet, w którym jednak próżno szukać większego oparcia się na antycznych teoriach matematyki i muzyki.
Mozart w całej swojej operowej drodze tylko dwukrotnie sięgał po „gotowce” Metastasia – tutaj i w Królu Pastarzu. Jako szesnastolatek miał już za sobą triumf Mitrydatesa, prestiżowe zamówienie na Askaniusza w Albie z Mediolanu, przy którym opanował niezobowiązujący, pochlebczy styl. Idealnie mógł zatem wykoncypować coś równie panegirycznego (i równie beztroskiego), a w libretcie trzeba było dokonać tylko kosmetycznej zmiany imienia fundatora. Zresztą wysoce prawdopodobne, że w swym młodzieńczym szale twórczym pisał go jednocześnie z Askaniuszem, wnosząc to po sekwencjach szalonych koloratur, których chyba na miejscu w Salzburgu nikt by od tak nie wykonał. [2]
Cały czas mówię, że to dziełko okolicznościowe, ale ni słowa o okazji. Otóż w 1772 r. biskup Sigismund von Schrattenbach miał świętować pięćdziesięciolecie swej posługi. Niestety, nim feta doszła do skutku, zmarł, a na tron zasiadł niesławny Hieronymus von Coloredo. Mamy już zatem dwie zmiany w libretcie – z Carlo (od Karola V) na Gisimondo i finalnie – Girolamo. Rzeczona premiera odbyła się w kwietniu lub maju, brak żadnych bliższych wieści o okolicznościach, nawet nie znamy obsady [3].
Jak już słowo się rzekło – Sen Scypiona nie należy do czołówki dzieł wczesnego Mozarta. Ba, zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to dzieło co najmniej niedopracowane – od razu czuć pośpiech kompozytora, jedna aria przypomina drugą, praktycznie wszystkie mają tę samą strukturę. Nie grzeszy tutaj charakterystyczną dla siebie melodyjnością, w porównaniu z o dwa lata wcześniejszym Mitrydatesem regres stylistyczny jest łatwo wyczuwalny. Ale czegóż lepszego spodziewać się po krótkiej (ok. 100 min muzyki) serenadzie dramatycznej [4], dziełku, którego żywot i tak miał ograniczyć się do dworsko-biskupich okoliczności? Miejmy nadzieję, że Coloredo nie ziewał zanadto.
Nie chcę się jednak już tak zupełnie znęcać nad Bogu ducha winną operą. Od czasu do czasu badacze i dyrektorzy teatrów do niej wracają, wynajdując co rusz ciekawsze wątki. Ja wybrałem ją z uwagi na potencjał filozoficzny, który aż żal byłoby nie wykorzystać. Mam tu na myśli scenę, w której Constanza rozciera przed Scypionem perspektywę muzyki sfer.
W oryginale Cycerona, zwięzły opis musica sphaerarum wygłasza przybrany ojciec Scypiona, tj. Scypion Afrykański Starszy. Będąc na Polach Elizejskich dane jest poznać to, o czym śmiertelnicy na ziemi mogą tylko pomarzyć. Po teoretycznych dywagacjach dotyczących długości orbit planet i jak to przekłada się na podział struny, komentuje całość następująco:
Atoli przepełnione tą muzyką uszy ludzkie straciły swą wrażliwość́. I żaden z naszych zmysłów nie jest tak przytępiony jak słuch. Podobne zjawisko daje się zauważyć tam, gdzie Nil spada z najwyższych gór ku miejscom zwanym kataraktami: ogromny hałas sprawił, iż mieszkające w tamtej okolicy plemię jest pozbawione słuchu. Również i ta wywodząca się z bardzo szybkiego obrotu całego świata harmonia rozlega się̨ tak silnie, że uszy ludzkie nie są w stanie jej pochwycić. Wszak nie możecie też patrzeć wprost na słońce, gdyż promienie słoneczne porażają wasze źrenice i oślepiają wasze oczy. [5]
Właściwie nic specjalnego, gdy weźmie się pod uwagę poglądy Platona, a dalej – Boecjańskie spojrzenie na podział muzyki. Ciekawiej zaczyna się robić, gdy spojrzymy w libretto i to, co się z tym stało. Po dość długiej wymianie recytatywów między Scypionem a Stałością, w której wykłada tajemny ruch sfer, produkujący harmonijne brzmienia, pada streszczenie powyższego cytatu – to przekraczałoby zmysły. Po tym – wyczekiwana aria. A w niej – metaforyczna motywacja w następujących słowach:
Oko, zwrócone ku słońcu,
Słońca nie ujrzy
Oślepione nadmiarem blasku.
Ten, kto żyje wśród skał,
Gdzie Nil rozpoczyna swój bieg
Nie słyszy straszliwego huku. [6]
Jak się można domyślić, te dwie krótkie zwrotki wpasowują się doskonale w schemat arii da capo i tak też umuzycznił je Mozart. Tonacja A-dur jak najbardziej słoneczna i zwiewna, a charakter menueta przydaje szlachetności. Pojawiają się obiegowe figury retoryczne: ascensus (ruch wznoszący) gdy mowa o słońcu, trillo (drżenie) dla wyrażenia splendoru czy długi melizmat na słowie eccesso (nadmiar). Środkowy odcinek nie wyróżnia się melodycznie szczególnie, może jedynie tremolem, gdy padają słowa o straszliwym hałasie Nilu i zwięzłą modulacją do fis-moll.
Po nawet pobieżnym oglądzie fragmentu sceny łatwo dojść do wniosku, że tylko tekst zdaje się być wyznacznikiem tego, o czym jest całość. Muzyka stanowi jedynie przyjemny dodatek, nic szczególnego, nie przydaje jakiejkolwiek wartości interpretacyjnej. Swoim kształtem nie próbuje odmalować matematycznych zasad, które rzekomo miałyby rządzić niesłyszalną muzyką sfer. Galanteryjny charakter, słodkie, klasyczne brzmienie miałyby być więc współczesnym ekwiwalentem tego, co miałoby spotkać nas na Polach Elizejskich. Musica sphaerarum w pierwotnym sensie Mozarta za bardzo nie interesuje, podąża za ogólnym nastrojem i klasycystycznym umiarkowaniem. Ale z drugiej strony… chyba niejeden słuchacz by chciał, by muzyka w zaświatach brzmiała tak niewinnie i radośnie.
Mozart nie był jeszcze na tym etapie wyćwiczony w znanym z późniejszych dzieł scenicznych psychologizmie, niezbyt skrzętnie operuje także muzycznymi toposami, tworząc w całym Śnie szereg niczym nie różniących się arii, podobnych jedna do drugiej. Aż oczekuje się przerwania tego nużącego schematyzmu, czemu może dopomóc chyba tylko przemyślana inscenizacja. Przeglądając choćby wystawienie w Salzburgu z 2006 r. (reżyseria Michaela Sturmingera) w omawianym momencie bohaterowie zerwali odgradzającą ich zasłonę i przenieśli się do pokoju (hotelowego?), gdzie Scypion i Cnoty odebrali po kolei wizyty przodków. Przy całym mało sensownym uwspółcześnieniu, gest znaczący. Zdecydowanie ciekawiej przedstawiła to Elena Barbalich w Wenecji w 2019 r., kiedy to na czas wspominanej arii, Constanza założyła rzymianinowi słuchawki, by rzeczywiście mógł posłuchać tego, co nie jest nikomu dane.
Mozart pozostaje Mozartem, dzieckiem XVIII w. Jego, jeszcze wtedy dziecięce, pojmowanie muzyki sfer ma się nijak do tego, co było jej esencją – matematycznej, proporcjonalnej klarowności. W serenacie brzmi ona dworskim menuetem, przyprawionym z lekka elementarną retoryką. Jej piękno jest pięknem nowoczesnym, oświeceniowym, w którym uczucie stoi wyżej nad abstrakcją. Kontekst biskupiej uroczystości zdaje się również kluczowy – ważne, by odpowiednio podłechtać ego fundatora, czyli stworzyć coś jak najmniej zobowiązującego. Na więcej filozofii trzeba poczekać – koronnym dowodem jest późny Czarodziejski flet, choć pierwsze jaskółki widać w Idomeneuszu. Więc – czy od Snu można chcieć czegoś więcej?
[1] Wcześniej, przed Mozartem, sięgnął do niego bolończyk, Luca Antonio Predieri w 1735 r., właśnie na owo urodzinowe przyjęcie, p. Nicolas Mathew, hasło: Il sogno di Scipione, [w:] The Cambridge Mozart Encyclopedia, ed. Cliff Eisen i Simon P. Keefe, Cambridge University Press, Nowy Jork 2006, s. 462.
[2] Z powodu tych trudności technicznych jest także rzadko nagrywany; warto wspomnieć wspomnieć "gwiazdorski" krążek z Lucią Popp, Editą Gruberovą i Peterem Schreierem pod Leopoldem Hagerem z 1980 r.
[3] Piotr Kamiński, Tysiąc i jedna opera, t. I, PWM, Kraków 2008, s. 1013.
[4] Wpisuje się tym samym także w typ azione teatrale, na poły scenicznej prezentacji dramatycznej kantaty.
[5] Cyceron, Pisma filozoficzne, t. 2, przeł. Wiktor Kornatowski, PWN, Warszawa 1960, s. 174.
[6] Tłumaczenie własne.