top of page

Tylko boleśnie

Po blisko tygodniu spędzonym na przesłuchaniach II Międzynarodowego Konkursu Muzyki Polskiej im. Stanisława Moniuszki jedna para rąk, czyli BW, wraca do blogerskiej działalności (a dla zainteresowanych – dwie relacje, z pierwszego finału kameralistów i drugiego finału pianistów). Z muzyki polskiej, która była nie raz wspaniałym odkryciem, zmieniamy kierunek, bo na tapecie płyta Jonasa Kaufmanna i Helmuta Deutscha z pieśniami Franciszka Liszta.


Nowy album, wydany nakładem wytwórni Sony, jawił się jako kontynuacja zeszłorocznego Selige Stunde, na którym znalazł się autorski wybór pieśni od Beethovena po Mahlera – utworów, które dla Kaufmanna są na swój sposób ważne. O ile wtedy ucieczka w stronę intymności recitalu była uzasadniona sytuacją pandemii i potrzebą znalezienia otuchy w trudnym czasie, to Freudvoll und leidvoll ma narrację nieczytelną. Nie ma układu ani chronologicznego, ani zgodnego z katalogiem Humphreya Searle’a, ani też klucza emocjonalnego. Następują po sobie pieśni bardziej znane i te mniej popularne, tworzy się antologia jak każda inna. Tytuł temu miszmaszowi nadaje jedna z pieśni, Radośnie i boleśnie do słów Goethego (obie wersje, S.280 i S.280bis zostały zarejestrowane) – czyżby to kolejna próba odniesienia się do obecnej rzeczywistości? Jeśli tak, to przekaz gdzieś się gubi.


Pieśni Liszta pozostają na uboczu, także w dorobku autora Rapsodii węgierskich. Stylistycznie sytuują się między Schumannem a Wolfem – wielokrotnie pojawia się rozszerzona harmonika (jak w Die Loreley, z której ponoć Wagner miał ukraść akord, zwany później tristanowskim), dominuje struktura przekomponowana przy zachowaniu równorzędnie traktowanych partii głosu i akompaniamentu. Liszt ponadto pisał do tych samych tekstów, co Schumann i Schubert – za przykłady niech posłużą Morgens steh’ ich auf und frage, Der du von dem Himmel bist czy Über allen Gipfeln ist Ruh. Kilka z kompozycji, głównie dzięki niestrudzonym wykonawcom zeszłego stulecia jak Dietrich Fischer-Dieskau czy Brigitte Fassbaender, weszło do świadomości odbiorców – tu wspomnę Es muss ein Wunderbares sein albo Die drei Zigeuener. Jeszcze inną kategorię stanowią utwory odnoszące się do jego działalności pianistycznej – O Lieb, so lang du lieben kannst oparta na Marzeniu miłosnym oraz Sonety Petrarki, nawiązujące do II zeszytu Lat pielgrzymstwa.


Dorobek fonograficzny Kaufmanna w obszarze pieśni jest stosunkowo spory – najstarsza antologia pieśni Ryszarda Straussa, później Piękna młynarka i Podróż zimowa, a do tego nagranie na żywo Śpiewnika włoskiego Wolfa z Dianą Damrau. Poza nimi trzeba dorzucić liczne recitale, na nich m.in. Miłość poety czy utwory Johannesa Brahmsa. Szczególnie godne uwagi są jego interpretacje Schumanna, liryczne, ale niepozbawione dramatyzmu. W takim tonie utrzymany był wspomniany album Selige Stunde, nagrany z wyczuciem, którego zabrakło na najnowszej płycie - na Freudvoll und leidvoll śpiewa wyjątkowo siłowo, z coraz większym trudem wydobywając najwyższe dźwięki (aż ból sprawia słuchanie kulminacji w Benedetto sia ‘l giorno). Różnice między tymi albumami naprawdę są kolosalne – tam brzmiał intymnie i miękko, tu jego charakterystyczna barwa nabrała ostrości i zaczyna mierzić. Wyraźnie przestaje tracić kontrolę nad wibratem, które przykrywa praktycznie wszystkie dźwięki. O wiele lepiej brzmi w piano, chwilami nawet ocierając się o lekki falset, jak w O Lieb…. Dobre słowo należy się akompaniującemu Helmutowi Deutschowi - wykazuje się on dużą muzykalnością i partneruje sprawnie – ich współpraca trwa w końcu od ponad piętnastu lat.


Jonas Kaufmann należy do grona wykonawców, którzy mają swoich wiernych odbiorców i na wszelkie mankamenty wokalne będą w stanie przymknąć oko. Mnie nowy lisztowski album mocno rozczarował, a kierunek, w którym zmierza tenor, jest kierunkiem coraz mniej artystycznym, a coraz bardziej marketingowym. Oczko puszczone w stronę szerokiej publiczności krążkiem z piosenkami świątecznymi i sięganie po topowe partie oper XIX wieku (Radames, Lohengrin, Otello, ostatnio także Tristan - partie bardzo wymagające) to jawne sztuczki, nadające mu status gwiazdy opery w wydaniu pop. Kilka lat temu tę drogę obrała Anna Netrebko, wybierając repertuar niepasujący do jej głosu – byle tylko utrzymać nazwisko. Forsowany głos prędzej czy później zamilknie. Ale kasa musi się zgadzać.



63 wyświetlenia0 komentarzy
bottom of page