Ziarno w słońcu
W polskiej muzykologii od czasu do czasu pojawia się hasło „Śląskiej szkoły kompozytorskiej”, czyli Woytowicza i Szabelskiego oraz ich uczniów: Góreckiego, Kilara, Szalonka, Cienciały, Glinkowskiego i Pokolenia ’51. Można z tym terminem polemizować, bo każdy z twórców poszedł tak własną drogę, że prócz tego samego obszaru łączy ich niewiele. Ostatnio coraz częściej do głosu dochodzi generacja uczniów-uczniów, największą popularność zyskał chyba Aleksander Nowak, o którego ahat-ilī pisałem przy okazji festiwalu Katowice Kultura Natura. Dzisiaj nie o nim, ale o kilkanaście lat młodszym twórcy. Nie tak dawno, bo niecałe trzy lata temu obronił doktorat, a już wydał drugą monograficzną płytę. Jednym zdaniem: kariera kompozytorska Przemysława Schellera nabiera tempa.
Studia z zakresu kompozycji odbył w klasie Aleksandra Lasonia oraz Philippe’a Hurela w Lyonie. Swoje artystyczne i zawodowe życie dzieli między dwom miastami i uczelniami: Cieszynem a Katowicami, Wydziałem Sztuki i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego a Akademią Muzyczną im. Karola Szymanowskiego. Jest laureatem licznych nagród, z czego najważniejszą (Grand Prix na Międzynarodowym Konkursie Kompozytorskim NEW NOTE 2020 w Samoborze w Chorwacji) otrzymał za Dziewczynkę z zapałkami, prawykonaną zresztą dwa lata temu na 8. Festiwalu Prawykonań. W swojej twórczości skupia się na utworach przeznaczonych na elektronikę, choć obecnie komputer towarzyszy mu częściej nie jako dodatkowy instrument, a raczej jako pomoc w procesie kompozycji (np. do przekształceń harmonicznych czy temporalnych). Warto także wspomnieć o jego projektach multimedialnych, jesienią ma mieć premierę instalacja w ramach Festiwalu Prawykonań w Rondzie Sztuki nieopodal budynku NOSPR.
Na dwóch krążkach (Lux abscondita i Obumarłe ziarno) znalazły się kompozycje przeznaczone na różne składy wykonawcze powstałe w ciągu ostatnich lat. Słuchając ich, można wyróżnić kilka ważnych aspektów rzemiosła młodego twórcy, a są to: wspomniana elektronika w znaczeniu taśmy, jak i live electronics (lwia część pierwszej płyty), odniesienia biblijne (kantor gregoriański w Phos Hilaron i Consors paterni luminis, symbolika obumarłego ziarna), procesualność kompozycji (inspiracja cyklem rozwoju roślin, efekty permanentnego zwalniania) oraz gra przestrzenią (topofoniczne efekty w utworach z drugiego albumu). Pierwszy powstał przy współpracy z solistami: Sławomirem Witkowskim, Anną Scheller, Piotrem Gachem i Konradem Mertą, drugi – także z Anną Scheller, Andrzejem Cieplińskim oraz zespołami Śląskich Kameralistów, Orkiestrą Muzyki Nowej pod dyrekcją Wojciecha Wantuloka i Szymona Bywalca.
Celowo postanowiłem zestawić obie płyty i opowiedzieć o nich łącznie, bo dzięki temu można zrozumieć dojrzewanie twórcze Schellera. Przede wszystkim słychać je w podejściu do muzycznego czasu. Na Lux abscondita utwory, np. otwierające Studium trwania skupiały się na czasie maksymalnie rozciągniętym, w którym zdarzenia następowały powoli i trudno było uchwycić logikę powiązań. Na Obumarłym ziarnie natomiast kompozytor wypracował umiejętność panowania nad czasem, modyfikuje jego percepcję zmiennością napięć, cykli i urozmaiconą narracją. Najdobitniej świadczy o tym chyba Koncert harfowy, gdzie w dwóch zwartych częściach przechodzi od czasu spowolnionego do rytmicznego, pulsującego.
Lux… to w znacznej mierze próbowanie materii, sprawdzanie wytrzymałości języka harmonicznego i formalnego. Najambitniejsze przy tym jest Consors paterni luminis, rodzaj kantaty na kantora, harfę, akordeon, wiolonczelę i live electronics. Wyrazisty głos Sławomira Witkowskiego unosi się niby nad wodami, dobarwiany różnymi szmerami, mikrotonami i przetworzonym dźwiękiem. Trochę to zbyt statyczne, chwilowe fragmenty, wykorzystujące iluzję tzw. rytmu Risseta, wnoszą konieczny powiew świeżości. Ten utwór niewątpliwie zajmuje ważne miejsce w dorobku, lecz postrzegałbym go w charakterze etapu dalszego doskonalenia się.
Radykalnie inne utwory zawiera natomiast Obumarłe ziarno. Imaginary landscape, mimo że tytułem nawiązuje do cyklu kompozycji Cage’a, to penetruje zgoła odrębne obszary. Scheller próbuje w nim odtwarzać świat, który dopiero co zyskuje barwy, wyłania się z mroku. Jakby ideowo łączy się z Consors…, tam też światło etapami rozjaśniało bardzo ciemne harmonie. Ale na tym podobieństwa się kończą, kompozycja rozwija się zupełnie w innych kategoriach czasu, pulsuje, kroczy. Podobna sytuacja ma miejsce w Dziewczynce z zapałkami, najżarliwszym dziele, jakie dotychczas stworzył. Inspiracja baśnią Andersena nie jest tu kluczem do interpretacji, a emocje towarzyszące kompozytorowi podczas jej lektury. Ze szklisto-zimnych harmonii wyłania się utwór powstały spontanicznie, ale robiący piorunujący efekt, szczególnie przez przestrzenność. Nie zapomnę wrażenia, jakie zrobiło na mnie pierwsze wykonanie z solistami umieszczonymi na balkonie NOSPR, gdy nagle po kulminacji, dźwięk zaczął wirować nad moją głową. Na płycie ten zabieg siłą rzeczy pojawia się w wersji lekko okrojonej, ale wciąż czytelnej dla narracji.
Słowo komentarza należy się także Drodze naznaczonej obumarłym ziarnem, można by rzec: utworowi „programowego” dla całego drugiego krążka. W nim najklarowniej widać nową koncepcję formy: organicznej, rozwijającej się niczym wieloodnogowy bluszcz, pączkujący z kilku wstępnych motywów. Scheller odchodzi od harmoniki spektralnej (czy post-spektralnej) obecnej w Imaginary landscape, na rzecz gęstej, dysonansowej, ze zmieniającymi się pasmami akordowo-klasterowymi. Kompozycja została napisana na smyczki i solowy klarnet, którego autor nie traktuje solistycznie, lecz wtapia w zbitą tkankę smyczków. Cały skomplikowany proces zmian barwnych nie narzuca się, wszystko rozwija się naturalnie jako wielkie rozszerzanie rejestrowe i dynamiczne.
Dwa albumy wydane w ciągu kilku miesięcy, a różnica stylistyczna i estetyczna między nimi kolosalna, zarówno jeśli chodzi o stopień złożoności, jak i rozwój warsztatu. W tym porównaniu wyżej stawiam Obumarłe ziarno, krążek, na którym kompozytor dojrzał i słychać tego dorodne owoce. Wprawdzie artyści mają to do siebie, że próbują, zmieniają, są niczym kameleony, ale mam nadzieję, że Scheller z tej już obranej ścieżki tak szybko nie zejdzie. Ona go jeszcze gdzieś daleko zaprowadzi.